Czy warto budować własną markę w e-commerce?

Jak to działa?

Jeśli pracujesz od wielu lat w e-commerce to z pewnością doskonale znasz ten rytm nieustannych transakcji kupna i sprzedaży. O ile robisz zakupy w Polsce i opierasz handel na znanych markach, to wszystko wydaje się jasne. Kupić taniej, sprzedać drożej. Czasem wynegocjować jakiś rabat. Temat zmienia się, gdy chcesz samodzielnie wprowadzić nowe produkty na rynek, np. importując towar z Chin. Na dziś to już powszechna praktyka i naprawdę nie trzeba milionów monet, by skutecznie działać w imporcie. Kuszące marże, niskie ceny zakupu i relatywnie niskie ryzyko takich transakcji skłania wielu przedsiębiorców z branży do rozwijania importu.

I właśnie tu pojawia się pytanie czy warto te produkty personalizować?

Opatrzyć swoim logo?

Magiczna wartość MOQ

Kontrahenci z Chin przy realizacji zamówienia bardzo często proponują personalizację produktu. Mają gotowe matryce i są otwarci na to, by przygotować Ci dedykowane pudełko a na produkcie nanieść Twoje logo. Oczywiście mają w tym swój interes czyli magiczną wartość MOQ (z ang. Minimum Order Quantity). Krótko mówiąc chodzi o taką wartość zamówienia, w którym kontrahent wykona Ci personalizację za darmo, choć oczywiście to tylko półprawda, ponieważ za darmo otrzymujesz często wersję podstawową, która nie do końca musi Ci odpowiadać.

Chwila negocjacji pozwala jednak dogadać się na taki wariant, który pasuje obu stronom. Ta wartość MOQ jest bardzo różna i często zależy od fabryki/kontrahenta. Są takie firmy, które ustawiają pułap na niemal nieosiągalnym poziomie, a są tacy którzy personalizują produkt już od 200 szt. – to też kwestia negocjacji i poszukiwanie odpowiedniego partnera do współpracy.

Podsumowując ten akapit:

decydując się na import z Chin powinniśmy sprawdzić te opcje, określić wartość MOQ, choćby po to by zbadać czy nas na tę personalizację stać, bo nie oszukujmy się, w pewnym momencie wszystko sprowadza się do pieniędzy…

Czy produkt przyjmie się na rynku?

Pozwólcie, że zacznę od tej strony. Są takie zamówienia, w których absolutnie nie powinniście się pakować w duże zamówienia, wysokie koszty czy mrożenie środków. Dotyczy to wszystkich produktów, których zakup obarczony jest większym ryzykiem niż jesteście skłonni ponieść i zaakceptować.

Przykład

Pomysł na produkt jest faktycznie ciekawy, perspektywa zysku i marży jest duża, ale rozwiązanie jest tak nowatorskie, że nie wiadomo czy się przyjmie. Kontrahent przy personalizacji wymaga dużej wartości MOQ i zamówienia dwóch kontenerów towaru. Pojawia się obawa, że taka ilość towaru przy klapie projektu zamrozi poświęcone środki na 2-3 lata. W tej sytuacji zasadnym jest dokonanie zakupu testowego, bez personalizacji, by w ogóle przetestować rynek, jednocześnie pozostając w kontakcie z kontrahentem, by dokonać zakupu większej partii, jeśli okaże się, że produkt został dobrze przyjęty

Szybka rotacja

Znam też przedsiębiorców, którzy lubią szybko rotować towarem. Nie chcą lub nie mają czasu na projektowanie, dopieszczanie szczegółów zamówienia. Chcą dziś kupić i najlepiej niech już jutro ładują towar na kontenery. W tej sytuacji personalizacja również nie ma racji bytu. Szybka rotacja ma te zalety, że nie zamraża środków na długo, zwykle opiera się na mniejszych wolumenach, co też ogranicza ryzyko. No i daje szybki zwrot z inwestycji, bo towar, który szybciej dotrze do konsumenta szybciej pozwoli odzyskać środki na nowe zakupy.
Same zalety, prawda?
No, nie do końca…

Wady chińszczyzny

Gdy kupujesz produkty od chińskiego kontrahenta i bierzesz towar taki, jakim jest, niestety musisz mierzyć się z tym, że 90% firm, kupuje z Chin „bo tanio”. Kontrahenci prześcigają się w przygotowywaniu ofert, a kuszą przede wszystkim ceną. A kiedy walczą ceną, to niestety takie kryteria jak eleganckie kolorowe pudełko, wielojęzyczna rozbudowana instrukcja czy dodatki i akcesoria schodzą na dalszy plan. W slangu można byłoby powiedzieć, że w takim wypadku kupujesz tzw. „golasa”. No i dopóki to działa, to wszystko może się nawet fajnie kręcić. 90% klientów doceni przede wszystkim produkt, przymknie oko na „nie polskie” pudełko i „nie polską” instrukcję.
Prawda?
I klienci na pewno zrozumieją, że przecież kupili tanio, więc muszą się zgodzić na kompromisy, prawda?? I jeszcze Urząd Celny też zrozumie, jeśli nie daj Boże trafimy na kontrolę, że tam brakuje znaczków CE i polskiej instrukcji nie ma i że brakuje info o importerze i inne takie drobne szczegóły.. prawda?

No właśnie, jeśli wcale nie uważacie, że to prawda,

jeśli wiecie, że klient wcale nie odpuści i mieliście tę przyjemność zetknąć się z jakąś rewizją Urzędu Celnego, UKE czy Inspekcji Handlowej to wiecie też, że nie można ot tak sobie wprowadzić towaru na rynek europejski czy polski nie zapewniając tego minimum jak instrukcja w języku polskim i odpowiednie znakowanie towaru.
Jeśli zmierzyliście się też z klientem na Allegro, który za brak instrukcji wali negatywa, a Twoją inwestycję kwituje hasłem „chiński badziew”, to docenicie zalety personalizacji produktu, bo ta o której wspomniałem jest najbardziej oczywista i pierwsza przychodzi do głowy.

Bezpieczeństwo

To pierwsze kryterium przemawiające za personalizacją. Gdy dogadujesz się z kontrahentem na większe zamówienie, to Twoim obowiązkiem i Twoim żywotnym interesem jest zadbanie o to, by produkt zawierał wszystkie oznaczenia, odpowiednie symbole i certyfikaty, instrukcja obsługi nie była tylko kopiuj/wklej z translatora, ale faktycznie niosła jakąś treść, zawierała informacje bezpieczeństwa czy choćby warunki i ograniczenia gwarancji. Zadbanie o to na etapie produkcji przyniesie efekty po latach, gdy na tej podstawie będziesz mógł rozpatrzyć reklamację czy ustrzeże Cię przed kłopotami, jeśli dojdzie do wypadku z produktem, a klient stwierdzi, że w instrukcji nie było mowy o niemożności brania prysznica z elektronicznym gadżetem.

Rozumiecie o co chodzi?

To są korzyści z personalizacji, ale tej naprawdę rzetelnie przeprowadzonej.